10 lipca 2014

Trivium

Ale my som groźne metalowe chopy

Na sam start powiem ja wam, że wielkim fanem bandu nie jestem. Dowiedziałem się o jego istnieniu "przy okazji". Kolekcjonowałem przez parę lat Metal Hammera. Polskie wydanie znanego na świecie magazynu to bida i nyndza - skupianie się głównie na wywiadach, publicystyki za mało, niezbyt zachęcające okładki, paskudna szata graficzna, którą zmienili dopiero w 2013 roku (a pierwszy numer kupiłem w 2006!). Do tego redakcja czasem zachowuje się jak niezdecydowana stara baba (np. raz, że album Y jest fajny, a w następnym numerze: nie, jednak nie fajny). Więc raczej nie polecam. W każdym bądź razie zdarzyło się parę razy, że dodawali CD składankę szlagierów. Tak się składa, że mam jedną do teraz. Znalazły się na niej utwory bandów związanych z RoadRunner Records. Były tam m.in. "Davidian" Machine Head, "Duality" Slipgniota, "Roots" Sepultury, jeszcze coś Fear Factory, Type-O-Negative i gówna w postaci Caliban i Killswitch Engage. Było też i Trivium z kawałkiem "Pull Harder on the Strings of Your Martyr". Bardziej jednak zainteresowałem się grupą, gdy w wywiadzie bardzo ich chwalił Bruce Dickinson. Zdałem sobie jednak sprawę, że posłuchać ich mogę, ale jaj i dupy (poza paroma utworami) to mi nie urywają. Większymi fankami Matta i spółki są moja siostra i mama (!).

Ale do sedna. Trivium silnie inspiruje się innymi. Szczerze powiedziawszy to zbyt łagodnie powiedziane. To już czyste naśladownictwo. Gdy zespół zaczął odnosić sukcesy bywał brany jako support znanych zespołów, m.in. Maiden, czy Metaligi. Efekt? Na trzecim albumie zatytułowanym "The Crusade" można usłyszeć riffy jak z Metalliki, motorykę jak z Metalliki, i do tego Matta naśladującego manierę wokalną Hetfielda. Przy okazji dwóch poprzednich kompaktów ("Ember to Inferno", "Ascendacy") mimo zaliczania ich do nurtu metalcore pokazywali, że poszukują siebie. Z "krucjatą" to wrażenie szlag trafia. Tam naprawdę nie ma poszukiwania siebie. Wprawdzie album i zawarty w nim folk metal () pozwolił Trivium trafić do szerszej publiczności, ale recenzentów nie zachwycił, a fanów wkurzył.

Zaskoczeniem dla mnie okazał się następny album "Shogun", gdzie zespół znowu zaczął grać mocniej (ale bez przesady), chociaż dalej miejscami czerpali garściami z Metaliki. Z Szogunem jest jednak taki problem, że niektóre utwory mają beznadziejną budowę - po genialnym, zapadającym w pamięć riffie, nagle słyszymy kiepskie złamanie rytmu, czy pasujące jak pięść do nosa wokalizy. Ewidentny przykład - "The Calamity" po świetnym początku nie spodziewajcie się świetnego refrenu... i reszty w ogóle.

Następny album "In Waves" kontynuował ścieżkę wyznaczoną przez "Shogun". Brak wkurzających rytmołamaczy można zaliczyć na plus. Nie można też powiedzieć, że płyta nie ma jaj (patrz CormaC_CDA). Jej problemem jest jednak to, że uparcie w (prawie) każdym utworze musi mieć skoczny/melodyjny/bujający refren, który powinien zapaść w pamięć. Mi raczej z pamięci wypadło. Utwory były dla mnie tak nudne i powtarzalne, że brzmiały jak jeden. Właściwie to pamiętam intro połączone z utworem tytułowym - naprawdę świetne.

Vengeance Falls
Genialna nazwa dla albumu. Zwłaszcza, gdy się go przesłucha. Problem pierwszy: producentem był łysy z Disturbed (i tego drugiego zespołu na D, który dla ułatwienia można nazwać Disturbed 2). Albo koleś miał ZBYT duży wpływ w powstawanie Vengeance Falls, albo chłopaki się znowu zapatrzyły, jak to było wcześniej z "The Crusade". I z problemu numer jeden przechodzimy bezpośrednio do problemu numer dwa: VF brzmi jak Disturbed.

Nie mam nic do Disturbed, parę utworów nawet mi się podoba, ale nie odczuwam jakiegoś wielkiego parcia na ten zespół. Ważne jest, że to jedna z tych grup, która się sprzedaje. Nie dziwię się. VF zostało nagrane pod dyktando RoadRunner Records i "zdistrbdowane", żeby też się sprzedał. Ogółem z RRR jest ostatnimi czasy pewien problem. Z wytwórni odeszło parę zespołów, które związane z nią były przez długie lata (m.in. Machine Head, Fear Factory, Soulfly, DevilDriver). Max Cavalera powiedział w wywiadzie, że pracują tam teraz ludzie bez pasji, szukający kolejnych zespolików jak Nickelback, żeby tylko na nich zarobić. Pytaniem pozostaje dlaczego Matt i spółka się nie buntują i nie nagrywają jak chcą? Oto dwa powody, które nasuwają mi się na myśl:
1. Tworzą fillery pod dyktando, aby wypełnić cel cyrografu i tym sposobem zmienić wytwórnię;
2. Tworzą fillery pod dyktando bo tak im się podoba. Nie muszą się wysilać z wymyślaniem materiału. Potem se ograją te utworki na koncertach i portfele zasilone.

Starałem się przesłuchać edycję deluxe Vengeance Falls na youtube. Nie podołałem. Do końca miałem nadzieję na usłyszenie tego Trivium, kiedy byli sobą (pierwsze dwie płyty). Wlepiam też grupie minusa za puszczanie ściemy - po opublikowaniu drugiego singla, który też dupy nie urwał, ktoś zapytał na fb czy będą jakieś utwory przypominające te z Ascendacy. Basista Paolo odpisał, że będą. O ile dobrze pamiętam to potem jeszcze padały teksty, że będą rzeczy jak na drugim albumie. Do końca miałem nadzieję na dobrą płytę. W końcu "Locust" Machine Head też nie nastrajał optymistycznie na ich ostatni kompakt. Jednak srogo się zawiodłem i po raz kolejny dowiedziałem się, że nadzieja matką głupich.

Jedno wiem na pewno: na następną produkcję Trivium nie czekam.

-Słuchaliśmy z kolegami mocnej muzyki
-Np. czego?
-No... Trivium.

Hłe hłe hłe ;P Śmiechłem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz