27 stycznia 2016

Gdy już nie ma w co grać #2 Android Edition

Dawno, dawno temu w naszej galaktyce, napisałem takiego teksta, którego już nie pamiętają nawet najstarsi entowie. Był to zbiór dobrych (mym zdaniem) flashówek, w które można było pograć na jakiejś nudnej lekcji (link). Ostatnio grając se w gry na tablecie, czy innym smartfonie wpadłem na myśl: "a może bym tak zrobił drugi wpis, ale z gierkami na Androida"? No to robię.

Jednak uwaga! Przedstawione tutaj produkcje to darmówki z mikrotransakcjami. Jaki wpływ mają na gameplay, wytłumaczę przy każdym tytule. Więc zaczynam.



Plants vs Zombies 2

Zapewne wielu z was grało, albo kojarzy pierwszą część... która też od pewnego czasu jest dostępna jako f2p na urządzenia mobilne. Ja tu jednak skupię się na "dwójce", która od początku była frituplejem. Miało to też być na komputry, ale ni widu ni słychu. Anyway PvZ2 z drobnymi zmianami to nadal ten sam tower defense, który znamy i lubimy. Jeśli ktoś przespał ostatnie parę lat, już tłumaczę o co chodzi. W grze PopCapu musimy obronić nasz dom przed powoli zbliżającą się hordą zombiaków, a bronimy się w sposób dość nietypowy - za pomocą roślinek.

Rozgrywka pozostała bez zmian. Nadal musimy sadzić rośliny na jednej z pięciu linii i nadal najważniejsze jest by zaopatrywać się w słońce, które to pozwoli nam na stawianie kolejnych roślin.

Urozmaicenia zaczynają się w designie. Fabularnie przenosimy się w czasie, więc do walki przystaniemy w różnych epokach. Tak więc trafimy do starożytnego egiptu, na piracką łajbę, czy do dalekiej przyszłości. Każdy świat to nie tylko zmiana estetyczna, bo trafiają się urozmaicenia na planszy (np. wagoniki na dzikim zachodzie, w których można posadzić planta, a potem zmieniać linię), a także różnego rodzaju specjalni truposze, którzy swoim zachowaniem potrafią utrudnić rozgrywkę (np. taki Wizard potrafi przemienić naszą armię w bezużyteczne owce).

Absolutnym nowum w porównaniu do "jedynki" to możliwość użycia trzech power-upów. Można zatem zaserwować truposzom: zamrażające śnieżki, porażenie prądem i - moje ulubione - pchnięcie.
Inna nowość to zbieranie po niektórych poległych oponentach plant food. Ów jedzonko... albo może nawóz... po zaaplikowaniu go np. roślince atakującej, daje jej buffa i wtedy wykonuje superhiperzajebisty atak specjalny - zwykle rozpirzający linię wrogów.
Trochę przerobiono ogród. Teraz nie służy tylko do mnożenia kasy, ale też do tego by rośliny miały "plantfoodowy" buff na jeden poziom. Gdy gracz tylko postawi taką roślinę, ta zaraz wykona swój superhiperzajebisty ruch. Haczyk? Sadzonki wypadają raz na jakiś czas i jeszcze rosną w czasie rzeczywistym.
Warto jeszcze wspomnieć o Pinata Party - czyli codziennym wyzwaniu, w którym zdobędziemy trochę pieniędzy (waluta słabsza), diamentów (waluta grubsza), dodatkowych power-upów, lub ubrań dla naszych elementów obrony.

Jak się ma sprawa z mikrotransakcjami? Za prawdziwe pieniądze kupimy paczki z obiema walutami, lub najbardziej przekozaczone planty (nowe i parę z "jedynki"). Parę roślin da się też zdobyć za diamenty, ale mimo wszystko da się bez nich obejść, gdyż ponieważ iż azaliż, przełażąc światy da się zgarnąć pokaźny zestaw.

Gorąco polecam. Chociaż trzeba poświęcić prawie 700mb w pamięci urządzenia.



Gems of War

Fani Puzzle Questa, baaaaaaczność! Po utracie praw do marki, twórcy wracają z lekko zmienioną nazwą (z Infinity Inc na InfinityPlus2) i dla nowego wydawcy (505 Games) zrobili ten oto tytuł. Gems nie próbuje stworzyć koła na nowo i nie błądzi jak ostatnie PQ robione dla D3 (patrz: Marvel i Adventure Time). Najbliżej tytułowi do oryginała z 2009 roku.

Jest ktoś znowu przespał parę lat i nie kojarzy o co cho, to służę pomocą (a kto wie, niech pominie ten akapit). PQ był klonem Bejeweled (czyli gry typu "ułóż trzy, lub więcej kulek w jednej linii, by zdobyć jak najwięcej punktów") lecz z prostymi elementami RPG. W tym przypadku przekładanie kulek było walkami na tury z przeciwnikiem, a także mini-gierkami choćby w craftowanie przedmiotów. Pomysł prosty, a genialny, a gracze (w tym ja) cierpieli na syndrom "jeszcze jednej potyczki". W największym skrócie PQ osiągnął ogromny sukces i został przeportowany chyba na wszystkie konsole, włącznie z tymi, których najmniej się możecie spodziewać (czytaj PS2).

W Gems nie mamy epickiej fabuły z ratowaniem smoka i zabijaniem księżniczki. Jako zwykły podróżnik napotykamy w różnych królestwach, na różne postaci, mające różne problemy. I im pomagamy. Walcząc. Zasady walki są tutaj trochę inksze. Najlepiej jeśli mamy czteropostaciową drużynę. Kto pierwszy w hierarchii, ten atakuje pierwszego wroga po przeciwnej stronie. Następny żołnierz przejmuje pałeczkę, gdy pierwszy padnie. I tak to działa w obie strony. Każda jednostka ma swoje punkty życia, armor, siłę ataku i specjalizację do dwóch kolorów many. Mana to zaś kulki walające się na polu walki. Uzbieranie odpowiedniej ilości pozwoli konkretnej postaci na odpalenie czaru/umiejętności specjalnej. Gdy już można użyć, to można użyć w dowolnym momencie, bez potrzeby dawania umrzeć temu bohaterowi wyżej. Za zwykłe atakowanie wrogów służą zaś klasyczne czachy.

Czarów/ataków jest zaś tyle ile trooperów i mogą dawać różne efekty. Przykłady. Snajperzy, lub łucznicy potrafią uderzyć wybranego wroga, ale mój ulubieniec Owlbear po uderzeniu delikwenta nie tylko zabiera mu życie, ale minusuje o dwa punkty jego atak. Ktoś może zadać true damage (pomija armor i wali od razu w HP), ktoś inny może podleczyć naszą ferajnę. Wiele żołnierzy ma też wpływ na pole walki - np. niszczą rząd, kolumnę, wybrany obszar, albo zabierają wszystkie kulki jednego koloru, by - chociażby - wzmocnić swój atak.
Ważne jest tez to jak ustawiamy jednostki w dream team. Mając - dajmy na to - dwóch gościów korzystających z zielonej many, to układając kulki tego koloru, będą one najpierw napływać na konto tego wyżej.

Zapomniałem wspomnieć o tym, że ułożenie kulek/czach więcej niż trzy, czyli cztery daje nam dodatkową turę i trochę złota. Za pięć czach zadamy cios krytyczny, a za jakikolwiek jeden kolor jest zwiększona szansa na Mana Surge, czyli szybsze podładowanie many.

Co my tu jeszcze mamy? A musimy odblokowywać królestwa i je levelować, by dostawać codziennie złota. Za złoto wylewelujemy królestwa, kupimy klucze do skrzynek (zdobędziemy w nich m.in. nowych żołnierzy), albo dołożymy się do zadania gildyjnego (też lepsze nagrody). W grze znajdziemy też twardszą walutę w postaci diamentów (a i tak za starter packi chcą złotówki), za które to se możemy kupić lepsze kluczyki, czy inną zbroję nie dla kunia. Gdzieś tam jeszcze walają się Soulsy, za które wyekspimy naszych żołnierzów.

A teraz trzymajcie się krzeseł, czy tego na czym tam klęczycie. Otóż gra ma PvP! Tylko na tej zasadzie jak w Plemionach: ktoś cię najedzie, gdy cię nie ma w grze i możesz się zemścić. Możesz też kogoś najechać, gdy go nie ma w grze, ale wtedy on się może zemścić.
I gdy kogoś tak pokonujemy, dostajemy lepszy rank, a im lepszy, tym więcej dostajemy Glory, a za to możemy kupić Soulsy, Treasure Map (dostęp do mini-gierki bez wrogów, ale za to dużo złota idzie zgarnąć), albo jeszcze inny klucz do skrzynki.

Największym problemem jest brak trybu offline. Gra stale wymaga włączonego neta i ledwie malutki zanik sygnału, a już wywala komunikat, że połączenia nie ma. Zatem trzeba siedzieć pół metra od routera, żeby pograć komfortowo. Drobna ironia.

Btw. gra jest też dostępna na PS4, X-None i Steamie.



Temple Run 2

Nie chce mi się grzebać w historii tego gatunku (bo na pewno coś było wcześniej), ale to wszystko wina tej gry (a konkretnie "jedynki"). To przez TR mamy wysyp runnerów. Czy to 2D, 3D, czy to z Sack Boyem, Raymanem, Soniciem, Ratchetem + Clanckiem, Larą Croft, Spider-Manem, czy innym pierdołami z leśnego (albo wulkanicznego) pipidowa.

Mój powrót do drugiej części (po iluś miesiącach) pokazał, że król może być tylko jeden i nic ciekawszego w tym gatunku już nikt nie wymyślił.

W największym skrócie: nasz bohatyrowicz z automatu biegnie przed siebie, a gracz musi unikać przeszkód. Trza to robić miziając palcem po ekranie (skoki, ślizgi, skręty w lewo i prawo) i bujać całym telefonem/tabletem. Po drodze zbieramy jeszcze power-upy i monety, za które potem możemy kupić ulepszenia, czy inne postaci.

TR2 potrafi mnie wnerwić, gdy zdarza mi się, że rąbnę gdzieś w najmniej spodziewanym momencie. Jednakże coś sprawiało, że powtarzałem rozgrywkę jeszcze kilka razy. Jest w tym jakaś przyjemność i hipnotyzujące uczucie pędu, które narasta z każdym metrem.
Gra przy tym do działania nie potrzebuje internetów, nie ma żadnego systemu ograniczającego czas grania, a o mikrotransakcjach wiem tylko, że gdzieś tam są.



Fallout Shelter

Paradoks. Najmniej zabugowana gra Bethesdy w historii. Mały dodatek promujący Fallouta 4, a okazuje się nawet bardziej interesujący. Mamy tu zabawę w zarządzanie własnym schronem i mozolne zbieranie kapsli, za które to budujemy kolejne pomieszczenia. Do odpowiedniego życia naszych Dwellerów jest potrzebna elektryczność, żywność i wodność. Bez jedzenia i picia ludki będą się gorzej czuć, a bez prądu produkcja może iść w kiepskim tempie. Do tego trzeba zapychać pomieszczenia Dwellerami, żeby szybciej zbierać zasoby. Masz za mało mieszkańców? Wyślij do Living Quarter babę i chłopa na rozmnażanie. Jak przesadzisz z ludnością, będzie potrzeba więcej wody i żarełka, a co za tym idzie - więcej pomieszczeń za nie odpowiedzialnych. Im więcej tym większe zużycie prądu. I tak w kółko, aż w końcu uda nam się uzyskać balans.

Warto też coś wiedzieć o Dwellerach, bo każdego precyzują punkty S.P.E.C.I.A.L.
Ten silny bardziej przyspieszy produkcję prądu, ten zręczny jedzenia, a ten percepcyjny wody. Nie masz takich? No to możesz postawić pomieszczenia treningowe. Strzelnicę dla poprawy celności, bar dla zwiększenia charyzmy i inne takie (warto wiedzieć: trening odbywa się w czasie rzeczywistym). Gdy masz takiego ludka wytrenowanego na 10 ze wszystkiego (lub nie) możesz go wysłać na Zniszczone nie niemieckie Landy - czy inne Pustkowie. Znajdzie tam fajne ubrania, zwiększające statystyki naszych poddanych, oraz tą... no... broń, o! A taka broń się przyda do obrony, jak z ziemii wyjdą Radrołcze i Mułraty, a do drzwi zapukają Rajdowcy i GłucheSzpony... czy jak im tam było.
A jak już się takie złe rzeczy wydarzyły, to trza mieć szpital do wytwarzania Stimpaków. I ten drugi budynek, gdzie będą powstawać RadAwaye, bo może się zdarzyć, że jakiś gościu może łyknąć dawkę promieniowania.

W FS można grać offline i NAPRAWDĘ można się obejść bez mikrotransakcji. Ktoś niby twierdził inaczej [KTOŚ - SKASOWANO], ale starając się trochę i wykonując dodatkowe objectivsy, bez problemu da się zgarnąć dużo Lunchboxów. Ba, ja mam dwóch Mr. Handy (wyręczają gracza w zbieraniu zasobów, a na wejstlendach zbierają kapsle) i parę zwierzaków (dodatkowy perk dla Dwellera). Ino cierpliwości przy tym trza.



Tap Titans

W końcu jakaś bardziej angażująca gra w tym zestawieniu... ŻART!
Jeśli kojarzycie te wszystkie klikacze na Steamie, chcieliście w któryś zagrać, ale baliście się, że rozwalicie sobie myszkę - oto gra dla was. Czemu? Bo ekranu dotykowego szybko nie rozwalicie ciągłym tapaniem. Wiem, bo próbowałem.

Tak samo jak z Temple Runem, w Tap Titans też można dać odpocząć szarym komórkom. Główne założenie to po prostu jak najszybsze zapacanie pojawiających się wrogów. Jednak każdy nastepny potworek robi się coraz silniejszy. Zatem gracz musi lewelować swojego blondasa, odblokowywać kolejne aktywne skille, wynajmować do pomocy kolejnych przydupasów (ich też trza wylewelować i odblokowywać ich skille).

Grać można bez internetów, ale będąc online można wziąć udział w turniejach, za co da się dostać Weapon Upgrade'y dla przydupasów (większa siła ataku) i specjalne punkty, których odpowiednia ilość odblokuje nam nowe elementy garderoby (np. hełm +5% do siły).

Gdy dojdzie się już tam, gdzie walka toczy się jak żółw - trzeba se zaliczyć Prestige. Niby zaczynamy od początku, ale zatrzymujemy zdobyte przedmioty i jeszcze za to dostajemy pewną ilość reliktów. Za nie kupujemy i/lub lewelujemy artefakty, a to dodaje kolejne bonusy, jak np. krótszy cooldown, albo większe kryty.

Jedyne co może denerwować - gdy gra się online - to wyskakujące co jakiś czas na środku ekranu reklamy. Pacasz w te potworki jak opętany, a tu ten cały advertisment i otwiera się Google Play…



Cut the Rope (seria)

No to teraz coś, co rozrusza zakurzone trybiki w głowie. Osobiście uwielbiam serię i jak chcecie możecie wypróbować całą serię zupełnie za darmo. Jeśli reklamy zaczną być wkurzające, warto wyłączyć wifi.

Główne założenie gry polega na tym by nakarmić zielonego Om Noma cukierkiem i zebrać przy tym trzy gwiazdki dla wyższego wyniku punktowego. Na początku robimy to prostym przecięciem liny, a potem dochodzi do tego zaawansowana fizyka, liczne pułapki, bardziej rozrośnięte poziomy i pomocne bajery do przemieszczenia cuksa.

Każda gra różni się też pewnymi założeniami. W Time Travel nasz bohater przenosi się w czasie i spotyka swoich przodków/potomków. Cukierki są dwa i żeby zaliczyć poziom trzeba nakarmić oba Om Nomy. W Cut the Rope 2 gracz dostaje do pomocy parę innych stworków np. latającego - może złapać cukierka by gdzieś go przenieść - albo takiego z długim jęzorem, który może nim zrobić niby-most nad przepaścią. Zaś w Cut the Rope Magic (na screenie) Zielony sam potrafi się zmieniać w różne zwierzęta.

Zabawy jest przy tym mnóstwo. Owszem, wkurzającej, gdy silnik fizyczny popsuje nasze zamiary, ale nie da się opisać tej satysfakcji, gdy już przejdzie się poziom. Naprawdę polecam wypróbować wszystkie gry z serii... no może z wyjątkiem Experiments, bo tamtejszy system energii jest pomysłem wziętym z innej galaktyki.



Magic Rampage

Dobrych darmowych platformerów na Androida nikt nie chce robić. Plamę na honorze zmywa ta oto produkcja. Skromny tytuł (grafika, animacja, budowa poziomów), ale grywalny jak cholera. Dobrym pomysłem było dodanie prostych elementów RPG - w tym przypadku wymiana broni, lub zbroi zmienia nasze statystyki. Do tego można ulepszać sprzęt za pomocą znalezionych run.

Rozgrywka to zaś klasyczne bieganie, skakanie, unikanie pułapek, odnajdywanie sekretów, zbieranie znajdziek i rozwalenie napotkanych potworków. Zainteresowanych walką muszę rozczarować - nie jest za specjalnie rozbudowana. W zależności od oręża jakiego mamy w łapie, nasza postać rzuca nim przed siebie. Taka, a nie inna mechanika przydaje się jednak, w naciskaniu niektórych przycisków i pozwala zaliczyć headshota. A headshot wiadomo - instant kill i +5 do zajebistości na dzielni.

MR jest też trochę nieskończone. Zakończenie aktu trzeciego i creditsy po nim mogłyby sugerować, że będzie sequel. Twórcy jednak zdecydowali się, żeby dodać akt czwarty i gra jest co jakiś czas apdejtowana nowym poziomem. Idzie to powoli, ale z czasem może doczekamy się kolejnych aktów - zwłaszcza, że fabuła wydaje się trochę zbyt poszatkowana.

Mikrotransakcje są. Za prawdziwą forsę można kupić nieprawdziwą forsę w grze. Oczywiście można się bez tego obyć, a złoto szybko da się uzbierać sprzedając zbędne klamoty. Reklam nie ma, da się grać offline... więc ściągać i nie gadać!