30 kwietnia 2018

Snowpiercer: Arka pszyjszłości


Oglądałem ostatnio film... nie byle jaki film, a dramat Sci-Fi. Południowokoreański, ale anglojęzyczny, z 90% hamerykańską obsadą, na podstawie francuskiego komiksu, a kręcony w Austrii i Czechach.
Nie czytałem komiksu, ale po krótkim researchu i paru artykułach da się zobaczyć, że film raczej tylko się inspirował dziełem rysowanym - na palcach jednej ręki można policzyć ile zostało cech wspólnych.

Ale mniejsza. Założenie jest takie, że ludzkość walcząc z globalnym ociepleniem, wywołała epokę lodowcową. Reszta żyjących gnieździ się w pociągu - tytułowym Snowpiercerze, który to napędzany silnikiem perpetum mobile nigdy się nie zatrzymuje i okrąża całą ziemię. I tak już z jakieś 30 lat, jeśli dobrze pamiętam.
Jak chcecie się głowić jak to możliwe, że pociąg dalej jedzie bez reperowania trakcji itp, to zapraszam na filmweb. Ja tylko powtórzę: to sci-fi, a reżyserowi nie zależało na pokazaniu technicznych i życiowych aspektów życia w takim Metro 2033 (aczkolwiek komiks był duuuuużo wcześniej), ale na tym jak co chwilę ktoś się bije.

Pociąg jest podzielony na trzy klasy, z czego trzecia jest na samym końcu pociągu i tam też poznajemy głównego bohatera - Human Torch z kiepskiej "Fantastycznej Czwórki" (Chris Evans) i jego kumpla The Thing z jeszcze gorszego rebootu "Fantastycznej Czwórki" (Jamie Bell), gdzie obaj z Człowiekiem Słoniem (śp. John Hurt) myślą o wywołaniu buntu i dostania się na sam początek pociągu by pozbyć się jego twórcy, tyrana i samemu przejąć władzę. Chris wtedy mówi do Johna coś w stylu: "będziesz nami rządził", a John na to: "jestem już stary, ty byłbyś lepszym przywódcą", Chris zaś na to: "nie mam w sobie żyłki lidera" i inne takie tam oklepane teksty. Jamie Bell w tym czasie rzuca jakimiś: "kurwa, zróbmy to wreszcie" i innymi bluzgami, żeby przypomnieć widzom, że ten film dostał "eRkę".

W końcu, w którymś momencie jakaś głupia pinda zabiera dwójkę dzieciaków, rodzice się oburzają, pojawia się wyjątkowo wkurwiająca Tilda Swinton, prawiąca morały w stylu: "wy z tyłu jesteście butem, a buta nie nosi się na głowie" - doprawdy mówię wam, całe to kazanie jest tak durne, tak absurdalne i tak groteskowe zarazem, że aż prychnąłem, kręciłem oczami aż wypadły i z trudem czekałem aż Tilda skończy dupić te fleki. Nie wydaje mi się, żeby reżyser-scenarzysta (w jednym) pisał to na serio, a robił se po prostu jaja.
Anyway na dniach "kurwa, w końcu coś robią" i dochodzi do buntu. Przepychają się do kolejnego wagonu - więziennego i wypuszczają ze szuflady na oko czterdziestoletniego koreańczyka (ulubionego aktora reżysera btw). Koreańczyk ów konstruował zabezpieczenia od drzwiów pociągu, więc Kapitan Ameryka prosi go, żeby im pootwierał kolejne. Koreańczyk jak to w koreańskim filmie, zamiast popatrzeć i pomyśleć: "oho, z conajmniej piętnaście brudnych ludzi, uzbrojonych w młotki, wgapia się we mnie i prosi o pomoc w miarę przyzwoity sposób, proponując dawkę narkotyku, od którego jestem uzależniony. Wspomnę jeszcze o córce w drugiej szufladzie, że idzie z nami i wtedy się zgodzę..." a ten rzuca się na całą bandę. Bardzo, bardzo dziwne, ale zgadza się pomóc za dwie dawki zielonej plasteliny (bo tak ten drag tutaj wygląda).


Czy usłyszymy coś o definicji szaleństwa?

Parę wagonów dalej biedni i uciśnieni, uzbrojeni w młotki natrafiają na wielkie skupisko Strażników Ochrony Kolei, uzbrojonych w toporki. I zaczyna się krwawa jatka. A przynajmniej sugeruje nam to czerwoniutka krew bryzgająca na szyby, bo eRka bywa tutaj taka połowiczna. Sztuczna kryw bryzga w formie prawdziwej i CGI, ale w żadnym momencie nie było widać jak toporek ląduje w czyjejś głowie.
Ofkors nie wszystko idzie jak po maśle. Owszem Evans łapie Swinton jako zakładnika, ale pozwolił zabić Bella. Śmieszne, że przez jakiegoś randoma, który potem sam się nadziewa na pręt. Śmieszniejsze od profesorka z World War Z. Huehuehue.

Potem przez resztę filmu mamy mnóstwo dziwnych, niezrozumiałych scen i czegoś co nazywam "syndromem uniwersum Metro 2033" - w każdym rozdziale ginie jeden towarzysz drużyny. Tak było w trylogii Diakowa, tak było w "Piterze" i jeszcze w którejś z tych książek, ale kurna nie pamiętam teraz której...
Tutaj reżyser postanowił jednak złamać ów schemat. W jednym momencie giną aż trzy osoby z ręki ruskiego Terminatora w garniaku. Przez większość czasu, jak już był blisko, wgapiał się podejrzanie na córę hakiera, a jasnowidząca córa hakiera musiała coś mu wyczytać z łepetyny. Ja się zastanawiałem co, a i inni widzowie pewnie też, ale reżyser miał taką wizję i zostawił pole do domysłów i własnych interpretacji. W akcyjniaku.
To tak jakbym grał w Dooma, albo Serious Sama, a w fabule dostawał ciężkie filozofowanie i tematy natury egzystencjonalnej. Albo po prostu machano nam przed nosem środkowym palecem?

I tak brniemy dalej przez film, widzimy jak życie toczy się w wagonach... przez może raptem jakieś pięć minut, bo potem znowu rozpierducha. A ja patrzę i widzę jak wszyscy w tym filmie są przerysowani. Wszyscy oprócz Chrisa Evansa i sir Hurta. Chyba tylko oni zagrali na poziomie. A przy końcu dostajemy jedną z lepszych scen i monologów w filmie. Chris opowiada Koreańczykowi jaka dzicz się działa w pierwszych miesiącach podróży na samym końcu pociągu... i nie spodziewałem się tego, ale mocno mnie zaskoczyli. Oboje po prostu siedzą, a Evans opowiada, że kiedy wszyscy się poświęcali, on nie mógł.
Jednakowoż potem główny bohater w końcu trafia z wizytą u Eda Harrisa (twórcy pociągu), gdzie ujawniają się różne dziwne plot twisty. Evansowi też, w którymś momencie udaje się coś poświęcić i wszyscy byliby szczęśliwi, gdyby nie zakończenie filmu.
Krótko mówiąc: nieukontenowało mnie. Porównam to do czegoś takiego: reżyser zrobił świetną rzeźbę z piasku sceną z poświęceniem, a potem jednym kopniakiem rozdupcył całą rzeźbę - zakończeniem filmu.

A teraz najśmieszniejsze. Film jest w wielu miejscach głupi... ale podobał mi się. Największy problemem jest, że nie trzyma się fabuły komiksu. Już patrząc po opisie możliwe, że film fabularnie zyskałby duuuużo więcej głębi i sam w sobie był bardziej dorosły, a nie wyglądał jak dziwny teledysk uklecony przez umysł nastolatka.