24 lipca 2014

[RECENZJA] Oddworld: Stranger's Wrath (PC)


Do dziwnego świata dawno nie zaglądałem, bodajże od 2001 roku. A wierzcie, że w dzieciństwie tak ogrywałem dema Abe's Oddysee i Exoddus, że komputer mógł paść z wycieńczenia. W każdym bądź razie pewnego razu postanowiłem zapoznać się z ostatnią grą rozgrywającą się w uniwersum Oddworld... bo wydawał mi się fajnym platformerem, a ja strasznie lubię takie gry.

EA GAMES... FUCKED UP EVERYTHING
Ale może najpierw trochę lekcji historii. Stranger's Wrath powstał w 2005 roku na pierwszego x-klocka. Dzięki marketingowi EA to jedna z tych produkcji, która mimo wysokich ocen była finansową klapą. Na szczęście ekipa mająca na koncie dwie złote kupy nie ma i nie miała praw do marki. Jednak dzięki Elektronikom twórcy z Oddworld Inhabitants wycofali się z tworzenia gier.

Razu pewnego sam GabeN zaproponował OI aby ich dwa klasyki Abe's Oddysee i Exoddus trafiły na Steam. Twórcy Oddworld zauważyli wtedy oto, że w dystrybucji cyfrowej tkwi potencjał. OI postanowiło zaprząc do pługa... to jest do współpracy małe studio Just Add Water (JAW). Ci zajęli się portowaniem na PC dwóch niewydanych na tej platformie tytułów z uniwersum. I tak oto w 2010 roku gracze PCtowi dostali Munch's Oddysee z 2002 roku i Strangera. Wszystkie cztery tytuły wylądowały w jednym zbiorczym pakiecie nazywającym się swojsko "Oddbox". W promocji na Steam można było zakupić go za 5€. Jest też na gog.com i kiedyś był w CD-Action.

W 2011 JAW portuje Stranger's Wrath na Playstation 3 i dodaje do nazwy gry magiczne "HD" i nie jest to tylko podbicie rozdzielczości, a naprawdę zostają użyte lepsze tekstury, a niektóre modele zostały przemodelowane. Wersja Steamowa w 2012 roku zostaje update'owana do wersji HD i wygląda tak samo dobrze jak na PS3. Już jako ciekawostkę można traktować fakt, że Nieznajomy w 2013 trafia na PS Vitę. Aktualnie JAW wydało remake Abe's Oddysee na silniku Unity (chodzi mi o New & Tasty) na PS4 (będzie też na inne platformy), a jeszcze zapowiedzieli update Muncha do wersji HD.


Tyle drobiu się marnuje...


ODDWORLD IS REALLY ODD...
Obrany styl - kreskówkowość z poważną fabułą ciekawie ze sobą kontrastują (tytuł nie jest adresowany dla dzieci), a przy okazji przypominał mi Jaka i Daxtera. Nie jestem też fanem westernowatych klimatów, ale Stranger's Wrath ma coś w sobie takiego, że mi nie przeszkadzał. Ba, podobał się nawet. Może to poprzez szczyptę steampunku, który też się jakoś tam przewija? Nevermind.

Twórcy mieli genialny pomysł na gameplay. Otóż Stranger to nie tylko third person platformer, ale także i first person shooter! Bywała w Raymanach, Daxterach i starszych Ratchetach możliwość przełączenia się do perspektywy "z oczu", ale służyło to tylko rozglądaniu się. Dopiero w Stranger's Wrath mamy swobodne poruszanie się. W każdym widoku możemy robić to samo. No prawie. Niektóre rzeczy nasz protegowany wykonuje tylko w widoku trzecioosobowym, a inne potrafi tylko w pierwszoosobowym.

Zadaniem gracza jest zaś pomóc Strangerowi w jego nietypowym zawodzie łowcy nagród. Zlecenia na bossów bieremy w (może lepiej tego nie tłumaczyć) Bounty Store'ach, które znajdziemy w miastach. Pamiętać należy, że bandzior złapany żywy da nam więcej Moolah (pieniędzy) niż martwy. Podrzędasów przydupasów da się właściwie bez problemów łapać żywych. Nasze cele to jednak pełnoprawni bossowie, z nimi trzeba już kombinować. Warto jednak się postarać, bo za gotówkę można kupować upgrade'y w General Store.

W wykonaniu misji gracz korzystać będzie z akrobatycznych umiejętności bohatera, oraz z przyczepionej do jego prawej ręki kuszy. Strzelać można tylko w trybie pierwszoosobowym, a z pośród kusz z innych gier wyróżnia się tym, że zamiast bełtów używać będziemy żywej amunicji. Dosłownie żywej. W grze przyjdzie nam strzelać wybuchającymi nietoperzami, pszczołami nawalającymi jak karabin maszynowy, wiewiórami służącymi jako wabik, pająkami związującymi wrogów, skunksami wywołującymi odruch wymiotny, gryzącymi swymi zębiskami Fuzzle'ami, ogłuszającymi oponentów Thugslugami oraz snajperskimi komarami (tylko, gdy mamy lornetkę). Z czasem zwierzyniec w torbie może zaświecić pustkami, wtedy należy szukać skrzynek. Możemy też uzupełnić zapasy za pomocą Zappfly/Muchy elektrycznej - to ostatni rodzaj amunicji i najprzydatniejszy. Wystarczy tylko znaleźć miejsce, gdzie kręci się stadko zwierzaków, a następnie strzelić w dowolny okaz. Inną umiejętnością Zappera jest to, że potrafi się naładować i strzelać wiązką elektryczności, która tak jak Thugslug ogłusza wrogów. Do tego mucha nigdy nam się skończy.

Muszę przyznać, że JAW świetnie przenieśli sterowanie na grunt PC i naprawdę nie ma możliwości, żeby przy standardowym ustawieniu połamać sobie palce na klawiaturze (jak połamałem sobie z Forgotten Sands, a teraz z Darksiders). W trybie trzecioosobowym Stranger za pomocą przycisków myszy wyprowadza ataki melee (lewy - szybki, prawy - silny). Natomiast w pierwszoosobowym strzela dwoma wybranymi żyjątkami. Samo przełączanie pomiędzy widokami jest bardzo płynne, wystarczy wcisnąć tylko przycisk (standardowo Tab). Nie trzeba też błądzić po menusach by zmienić amunicję. Wystarczy nacisnąć jeden przycisk, by włączyła się aktywna pauza i w okienku, które się wyświetli przypisać do obu przycisków myszy jakiegoś zwierzaka.. Właściwie to jedyne co w sterowaniu musiałem zmienić to tylko przycisk "łapacza". Niestety nie posiadam długich paluchów by sięgać do lewego CTRL, a podczas szybkiej akcji wciśnięcie tego przycisku jest dla mnie naprawdę uciążliwe...

Chociaż gra jest liniowa, twórcy dali możliwość wyboru kolejności zleceń i tego jak gracz chce do niego podejść. Czy chcesz być jak Arnold i robić rozwałkę, czy jak Batman i cichaczem załatwiać wrogów - wybór należy do Ciebie. Stranger powstał po Halo i przed Call of Duty. Nie jest szybko-rozpierducho-kłejkowy, ani powolno-szynowo-modernłorferowy, więc jeśli chodzi o "strzelankowość" to najbliżej mu do tych tytułów mniej oskryptowanych, których za cholerę nie potrafię sobie teraz przypomnieć...


I wybuchające beczki też się znajdą

KEEP CALM AND PLAY MORE
Chociaż OI nie zaimplementowali oldskulowych apteczek, a dali nam ciekawą odmianę regeneracji, gra nadal miejscami stawia wyzwanie. Ta funkcja polega na tym, że gdy Stranger odniesie obrażenia gracz przytrzymując przycisk (E) może kazać mu się otrzepać. Przywraca to straty na pasku życia, ale marnuje pasek staminy, a ten nie ładuje się zbyt szybko (na normalnym poziomie trudności). Na szczęście można się też ratować quick save/load. Tak, gra jest pozbawiona systemu checkpointów, jedynie czasem nastąpi zapis automatyczny.

W grze mamy otwartawy świat i do celu musimy dotrzeć. Zatem czy Stranger siada za sterami jakiegoś pojazdu? Odpowiedź brzmi: nie. To może jedzie wierzchem? Nope, konie są dla leszczy z Assassin's Creed. W widoku trzecioosobowym po krótkiej chwili normalnego biegu nasz łowca zaczyna poruszać się w najbardziej zajebisty sposób w jaki życiu widziałem. ZAPIERNICZA na czworaka jak gepard! Na serio to trzeba samemu zobaczyć.

Zaskoczyło mnie zachowanie NPCów. Raz przypadkiem walnąłem przechodnia. Zleciała się mała grupka, zaczęła zasłaniać poszkodowanego, a do Strangera zaczęli mówić, żeby się uspokoił bo nie chcą żadnych kłopotów. Innym razem wparowałem do budynku, a tam mieszkańcy zaczęli panikować. Po chwili podbiega gospodarz i zaczyna ich uspokajać i wytłumaczyć im kto żem jest ja. Czy to SI, czy skrypty pozostaje mi się domyślać.

Co do udźwiękowienia mam drobne zastrzeżenia. Głównie do podkładu głosowego. NPCe w miastach mają ciągle jeden i ten sam przesterowany głos, który miejscami miałem już dość. Bez winy nie jest też Stranger, który czasem mówi zbyt wolno lub przeciąga jakieś słoooooowo. Miałem wrażenie jakbym słuchał połączenia Duke Nukema i Nicolasa Cage'a nagranych na kasetę (takie coś w kształcie prostokątnym, gdzie w środku była taśma ), którą ktoś puszcza w zwolnionym tempie. Warto wspomnieć, że za bossów i zwykłych przydupasów również musiał gadać jeden aktor, chociaż akurat ich Voice Acting mi się podobał. Perełką jest jednak wiewiór, jedyny rodzaj amunicji, który gada. Plusuje jego VA i durnowate teksty ("I'm alergic to your uglyness"), a to jak mówi słowo "brother"... cóż... udało się gryzoniowi wywołać u mnie banana na ryju. Szkoda jednak, że jego monologów jest trochę za mało i szybko stają się powtarzalne.

Ja też staję się powtarzalny - zaraz po skomentowaniu dubbingu rozpisuję się na temat soundtracku. W przypadku Stranger's Wrath (na szczęście) nie ma country, nie ma epickich chórków, smyczków itd. itp. Miejscami mamy spokojne utwory symfoniczne, innym razem jest coś co przypomina mi Dark Ambient. Dużo szumów, czasem elektroniczne trzaski, pulsowanie, elementy etniczne, w tym prawdziwe bębny. Zdarza się, że w jednym utworze usłyszymy mantrę, a w innym gitarowy riff. Przyznam, że to brzmi całkiem ciekawie. Całość nie jest też jakoś specjalnie nachalna i jako muzyka tła wpasowuje się idealnie.


Panowie... chyba za dużo wypilimy

SOME WORSE THINGS
Coś czego naprawdę nie potrafię wybaczyć twórcom to twist fabularny, w którym odkrywamy sekret bohatera. Pamiętacie Darth Revana z pierwszego Knights of the Old Republic? Albo "Would you kindly?" z Bioshocka? Nie ta liga. Śledząc uważnie fabułę gracz już po jednej z wcześniejszych cut-scenek może się wszystkiego domyślić. Dobrze, że jestem zwykłym kretynem, bo tylko totalny by się nie domyślił.
Razem z tym twistem wiąże się też to, że tracimy kompletnie złudzenie otwartości świata i rozgrywka staje się zupełnie liniowa.

Okazuje się, że gra ma polskie napisy (do wyboru w launcherze). Jednakże Strangera tłumaczyć musiało community z forum Oddworlda, ponieważ jakość pozostawia sporo do życzenia. Fajnie, że się pobawili i z Thudsluga zrobili Wybijżuka, a z wiewióra Wyjwiórkę (w oryginale Chippunk), ale podczas wielu dialogów tekst nie jest wierny i zaczynałem się gubić, bo widzałem i słyszałem coś innego. Do tego tłumacze czasem przesadzili, bo zwykłe "damn", przetłumaczyli na nasze swojskie "kur...". Dla kiepsko zaznajomionych z angielskim mogą być uciążliwe za szybko znikające napisy i to nie tylko problem wersji z oryginalnymi napisami.
Btw. taka perełka. Pewna postać pyta Strangera "is water... free?". Wiecie o jaki kontekst mi chodzi? Tymczasem przeczytałem "czy woda jest... darmowa?". Czy tylko ja w tym momencie mam przed oczami scenę z "Mrocznego Rycerza", gdy Joker klaszcze?


Stranger's Wrath to cholernie dobra i grywalna gra. Mimo wszystko nie mogę wam polecić tej produkcji. JAW to naprawdę małe studio i chyba nie do końca ogarnęli autorski silnik OI. Ciągłe opóźnienia i za dużo projektów. O ile (podobno) w Muncha da się grać, to Strangera zostawili w takim stanie, że się smutno robi (i PC i PS3, nie wiem jak z PSV). O ile gra uruchomi się na konsoli, to na kompie nie będziemy tego pewni. Teoretycznie tytuł powinien chodzić na moim laptopie na średnich detalach... w praktyce miałem takie cuś.


Gra nie za bardzo lubi kart graficznych ATI/AMD. Jeszcze przed pokazaniem się launchera wyskakiwał mi error, który wg. forumowiczów wyskakuje bez żadnego powodu i mimo niego, niektórzy grają bez problemów. Czy z tym komunikatem, czy bez, innym graczom Stranger wywala do pulpitu tuż po logo Oddworld Inhabitants, innym po wyborze rozpoczęcia nowej gry. Jak ktoś powiedział na pewnym forum: rosyjska ruletka.

Mi bez problemu udało mi się uruchomić Strangera na laptopie rodzicielki. Mimo średnich detali, wyłączonego AA i rozdzielczości 1024x768 gra potrafiła przycinać. To się zdarza nawet posiadaczom super-mega-hiper-gówno-mnie-to-obchodzi-jak-zajebistego sprzętu.

Podczas renderowanych cut-scenek miałem takiego glitcha, że napisy nie znikały, a każde kolejne nakładały się na siebie. Na moim laptopie udało mi się obejrzeć intro i takiego problemu nie miałem. Raz też zdarzyło mi się, że nie mogłem zrobić szybkiego zapisu (pomógł dopiero restart gry). Innym razem w grze musimy upolować pewnego wielkiego stwora - właściwie nie widziałem, żeby był wielki. Jakoś dziwnie tekstury mu mrugały, że raz wyglądał jak naleśnik, a innym razem jak statek kosmiczny. To był nawet zabawny bug i zdarza się wielu graczom. Gra robi też graficznie dziwne rzeczy ze Steam Overlay. Chciałem zrobić screena, ale się nie dało. Zrobić zdjęcie komórką to też zły pomysł, ponieważ nic nie było widać. Musicie zatem użyć wyobraźni. Tak więc: nie miałem avatarów znajomych i dosłownie każdy napis był podświetlony kolorem jak w edytorach tekstu.

Mocno zabugowane są osiągnięcia Steamowe i trofea PeEs Trójkowe (cormac_cda nie dałby rady). Są w grze takie acziwy (rozbij 10 ukrytych beczek, złap 250 podrzędnych bandziorów), które powinno się dostać z postępami. Cóż nie każdemu uda się je zdobyć w normalny sposób. Ktoś mądry odkrył co się dzieje - po wyjściu do Windowsa wszystko się resetuje. Nawet informacja, że gra się na danym poziomie trudności. Nawet nie wiecie jakiej ludzie piany dostawali, że za przejście gry na hardzie dostawali osiągnięcie, że przeszli tytuł na easy. Na szczęście inny ktoś mądry odkrył sposób na takiej zasadzie: znajdujemy beczkę, robimy quick save, rozwalamy beczkę, quick load, rozwalamy jeszcze raz, quick load i tak w kółko aż do zdobycia osiągnięcia. To z poziomem trudności też się da załatwić. Tuż po uruchomieniu gry trzeba wybrać nową grę, następnie poziom trudności i po intrze wczytać zapis z walką z ostatnim bossem. Uffff...

Trzeba się męczyć... oj, trzeba. Chociaż JAW zapowiadało kolejne update'y, to od 2012 roku ani o nich widu ani słychu. To może jakiś community patch? Nic z tego. Gra niestety nie cieszy się dużą popularnością jak Dark Souls, czy Gothic, gdzie większość rzeczy poprawiali fani. Trzymam jednak kciuki, że po wydaniu New & Tasty JAW wrócą do patchowania gry. Na koniec zostawię weselszą wiadomość. Gdzieś w 2013 roku Oddworld Inhabitants opublikowało ankietę, w której zadali pytanie: "którą z tych gier byście chcieli" i podali parę tytułów. Najwięcej głosów zebrał Stranger's Wrath 2.



+ third person platformer/ first person shooter
+ sprawnie miesza różne elementy znane z innych gier
+ pomysł z żywą amunicją
+ wymagająca i nie będąca przy tym upierdliwa
+ długość rozgrywki w okolicach 8-12 godzin

- naprawdę niedoceniona gra
- naprawdę kiepski stan gry
- polandzkie tłumaczenie

Ocena:
5+/6


20 lipca 2014

Wyjazd

Smak kebabu na dobry początek


zUo, powiadam wam kolejne zUo (powinno się raczej pisać, zło, ale cóż...) stało się w moim życiu. Mojej rodzicielce jakiś czas wcześniej zachciało się pojechać nad morze po sezonie letnim (ma to swoje dobre strony - mało człowieków)... idealną kwaterę znalazła w mieścinie Niechorze, a dokładniej to w tamtejszej latarni morskiej (z której chyba zrobili hotel...)

Jeszcze przed wyjazdem zmuszono mnie łagodnie ("rusz dupę") do spakowania manatków. Tak więc spakowałem parę skarpet, dwie pary bielizny, jakiegoś t-shirta z obrazoburczym napisem ("Three Days Grace"). Pomyślałem, że to powinno starczyć. Niestety poszło nie po mojej myśli... osoba starsza (rodzicielka) powiedziała, że nie jedziemy na weekend, tylko na tydzień.

O_O

Musiałem dopakować jeszcze trochę ubrań, a wiedząc, że będę się nudził wziąłem ze sobą jakąś mało istotną książkę (której ekranizacją zajął się Martin Scorsese), zeszyt z moimi rysunkami, piórnik (z m.in. długopisem i ołówkiem) i jeszcze parę rzeczy codziennego użytku (aparat cyfrowy, komórka, ładowarka komórki, ładowarka na baterię do aparatu cyfrowego, aparat cyfrowy... yyy... powtarzam się). "To wszystko", myślę sobie, a tu jeszcze do jednej rzeczy - oprócz wyjazdu - zostałem zmuszony ;(
Konkretniej to do wzięcia laptopa... zapierałem się, żeby został na wsi, a nie będę biedaka ciągnął przez całą szerokość, czy długość kraju... niestety moja mama była nieugięta (wycelowała w moją głowę obrzynem) i chcąc, nie chcąc, spakowałem go... jeszcze wziąłem pendrive ze sterownikiem WLAN (aby potem mieć neta) i gamepad, aby sobie pograć... jakby co...

W Dzień Sądu Przedostatniego, czy też D-Day (środa 09.09.10) około godziny 20:00 wyruszyłem z mamą i siostrą na skrzyżowanie, gdzie jest przystanek autobusowy... padało wtedy jak z cebra... albo nie padało, było sucho... nie, zaraz... było sucho, ale padało... albo wyschło, bo już nie padało... no nie ważne... taszczyłem ze sobą swoje rzeczy, laptopa, ubrania i to co tam wcześniej wymieniłem. Siostra taszczyła ubrania, a mama co taszczyła, to za cholerę nie pamiętam. Marzyło mi się, żeby iść na przystanek bez laptopa, bez torby z ubraniami, a w ogóle, to żebym został w domu... nie lubię opuszczać mojego domu... nie żebym był jakoś specjalnie związany z tym miejscem, ale nie dopiłem herbaty...

Stojąc na przystanku i czekając na autobus biłem się z myślami... niestety myśli zbyt mocno mi przywaliły prawym sierpowym... gdy pojedynek już się skończył, pod przystanek Zawiść Skrzyżowanie podjechał autobus linii 29... wtedy nadeszło to, czego nie chciałem... wsiadłem.
Podczas jazdy autobusem siedziałem do tyłu, a warto powiedzieć, że mój żołądek czasem słabuje, a po jakichś dwudziestu minutach cham postanowił posłabować. Pomogła jedynie zmiana miejsca. Po godzinie podróży znaleźliśmy się w Katowicach, gdzie jest brudno, gdzie śmierdzi, gdzie biegają dziki po osiedlach, gdzie wszyscy mieszkają w familokach i myją się w misie na środku pokoju, gdzie panie pod latarniami są brzydkie, gdzie jest największy procent kradzieży... tak, to nasza duma xD

Do odjazdu pociągu pozostała jakaś godzina, więc postanowiliśmy pójść coś zjeść do McDonalda... niestety kolejki do kas były tak długieeeeeeeeeeee, że postanowiliśmy rozdzielić się do trzech z nich i kupić coś, co chcieliśmy. Mama z siostrą zdążyły sobie kupić po sałatce, a ja nie zdążyłem, bo było już późno i qrde nie zakupiłem sobie czisburgera... w sumie dobrze, bo gdy okazało się która to już godzina, musieliśmy lecieć z językami na brodzie, a po zjedzeniu i biegnięciu, zwróciłby się...

Jakimś cudem (czy też może za pomocą nóg) udało nam się znaleźć w wagonie noclegowym, w którym mieliśmy być... pierwszy raz jechałem w noclegowym i powiem wam... NIGDY nim nie jedźcie !! Tam jest ciaśniej niż w wagonach dla siedzących !! Człowiek na człowieku normalnie (przynajmniej w innych przedziałach, bo ja swój zamknąłem łańcuszkiem, mimo tego, że ten łańcuszek był urwany xD), widzicie, jak to PKP o nas dba...? No właśnie, nie dba.
Pociąg ruszył około godziny 21:30. Okazało się, że w Szczecinie będziemy około piątej rano "Buuuuu ;(" rozpłakałem się, "co się stało? zapytała mnie rodzicielka, "omijają mnie kolejne odcinki Suite Life i Ja w kapeli ;(". Oczywiście żartowałem. Tak naprawdę to płakałem, bo sister na duży palec mi nadepła.
Niespecjalnie chciało mi się spać, więc wziąłem się za czytanie książki... nie bardzo mi podchodziła... za dużo gadania o "wsadzaniu w coś" (cytat), nie dziwię się, że Scorsese chciał ją nakręcić (chociaż zakończenie książki naprawdę zaskakujące)... już wkrótce pewnie poleci w jakimś TVP z czerwonym znaczkiem.

Po jakichś dwóch godzinach czytania naszła mnie taka pewna "Matriksoza"... wiecie, widok rozmyty i spowolniony... to nie nietrzeźwość, a senność, co często mi się myli. Mimo wszystko nie wyspałem się przez hałas i ciągle zapalone światło, dlategoż tylko trochę się zdrzemnąłem. Ocknięty przed piątą pomyślałem, że "już za chwilę pociąg powinien stanąć", po czym sam wstałem z madejowego łoża(*). Poczułem odzew w szyji i kręgosłupiea. Poruszałem się więc podobnie do zombiaków z Gothica. Mamie i siostrze podróż też wyszła na zdrowie. Rodzicielka poruszała się jak Strider z Half Life'a 2, a sister jak nabuzowany Kaczor Donald, a zresztą ona często tak chodzi (głównie po ciężkim dniu, czyli codziennie)

Udało nam się szczęśliwie wyjść w Szczecinie przed godziną szóstą, jednak nasz PKS do Niechorza miał przyjechać o siódmej. Poszliśmy sobie do jakiegoś dworcowego baru na kawę, a jak się okazało, ten był jeszcze zamknięty i musieliśmy poczekać do otwarcia. Stojąc i nic nie robiąc, nie uszło mojej uwadze, że cały czas wpatruje się we mnie jakiś tutejszy fan napojów wyskokowych. Jego spojrzenie bardzo mnie irytowało. Pewnie zastanawiał się czy jestem dziewczyną, czy facetem.

Gdy w końcu otwarli ten bar, pierwszy wbiłem jak najszybciej do środka i zająłem dogodne miejsce. Zamówiłem sobie Capuccino, a kobity herbaty. Podczas delektowania się płynami, mama wypaliła: "Ciekawe czemu to miasto nazywa się Niechorzów(**)". Moja siostra ją poprawiła: "Niechorze, mamo..." teraz chwila śmiechu, po której powiedziałem: "Przynajmniej nie nazywa się Niezdrowie". Żart był marny, ale zawsze jakiś.

O siódmej wsiedliśmy do PKSa. Podróż nim miała trwać dwie godziny. Jechaliśmy, jechaliśmy i jechaliśmy. Za oknem mało ciekawych rzeczy, w autobusie jedna fajna laska siedziała, a tak reszta same brzydkie twarze. Pół godziny przed dotarciem na miejsce sister zapewniła nam pierwszą atrakcję, puszczając pawia do reklamówki...

JUPIKAJEJ MADERFAKER !! Dotarliśmy... Siostra poszła poszukać kosza, by wyrzucić reklamówkę, a ja padłem na ziemię całując ją i kłaniając się jak do modlitwy muzułmańskiej... niestety kręgosłup o sobie przypomniał... i kolejne kroki znowu stawiałem jak zombie... przynajmniej nasze męki nie musiały długo trwać, gdyż latarnia morska, gdzie mieści się nasz hotel była niedaleko przystanku.


Znaleźliśmy się wewnątrz... po pierwszych oględzinach i upewnieniu się gdzie co jest, zapytaliśmy się o internet... nie ma... wiedziałem, żeby zostawić laptopa w domu. Zakląłem siarczyście tak, że podobno moje bluzgi było słychać w oddalonym o 30km Kołobrzegu... "nie szkodzi... w takim razie sobie pograsz" rzekła rodzicielka.
Siostra zaczęła badać TV. Jak wcześniej zapewniała nas mama, "na pewno mają tam telewizję cyfrową, gdyż teraz praktycznie w każdym pensjonacie jest taka"... co się okazało? Była tylko telewizja naziemna (w tym momencie moja siostra bluzgała, bo uświadomiła sobie, że ominą ją kolejne odcinki Fineasza i Ferba).

Mam takie dziwne zboczenie, więc musiałem zbadać jak prezentuje się WC. Najgorzej nie było, ale bywało lepiej... po oględzinach, zacząłem obserwować widok za oknem z mojego pokoju. Morze ładnie się prezentowało. Z szacunkiem przyznałem (w myślach) hotelowi dwie gwiazdki.

Jakieś 15 minut później mama zauważyła, że nie ma nic do jedzenia. Wtedy obudził się we mnie instynkt przodków, którzy zdobywali pożywienie. Odpowiadam więc rodzicowi: "to idź i kup coś" xD
Niestety mój jakże oryginalny wyskok się nie udał... dlatego złe rzeczy się potem działy. Zło kryło się w pierwszym wyjściu na plażę, a potem także i w wypadzie na miasto (po kupno dóbr)...

Na plaży... na plaży gÓpio jest (***)... bez kebaba pod ręką

Jako typowy ślązak (myjący się w małej misie na środku pokoju i chodzący po mieście z nożem do krojenia smogu) widok morza kończącego się za horyzontem nie zrobił na mnie wrażenia... już kiedyś byłem nad morzem, w ramach tzw "zielonej szkoły", więc już je widziałem, dlategóż jego widok mnie nie zaskoczył... zresztą mnie nic nie zaskakuje... no może jedynie moje podwórko, które każdego dnia wygląda inaczej... chyba przez to stężenie różnych czynników chemicznych w glebie...

Chcąc sprawdzić czy Bałtyk rzeczywiście jest mokry (****) podszedłem bliżej niego i... odskoczyłem do tyłu jak kopnięty prądem... nie dość, że jest mokry, to jeszcze zimny !! Wkurzyłem się na morze, pokazałem mu język (czy jak twierdzi mama zakląłem i pokazałem mu środkowy palec) i oddaliłem się od niego...

Plaża mnie wkurzała... no niby wszystko fajnie i ogólnie cool, ale dlaczego, qrde, musi być na niej tyle piachu? Idąc dalej - i patrząc jak matka z sister szukają bursztynów, muszelek oraz innych jakichś oryginalnych kamieni - z każdym krokiem miałem coraz więcej piachu w różnych zakamarach butów. Sięgnąłem pamięcią wstecz, do czasów zielonej szkoły i do tego, że po każdym dniu spędzonym na plaży musiałem prać skarpety i wytrzepywać buty... doprowadzało mnie to do szewskiej pasji...

Gdy kobity nie znalazły bursztynów, stwierdziły, że czas pójść na miasto... wrażenia? Bo ja wiem? Charakterystycznie budowane domy bardziej pasują do gór xD

Im bliżej rynku, tym ciekawiej. Budka z kebabem, budka z kebabem, budka z kebabem i kolejna budka z kebabem. Szkoda, że wiele z nich było zamkniętych (w końcu już po sezonie). Idąc dalej znaleźliśmy pizzerię (wkurzałem rodzicielkę, zdaniem "zjadłbym pizzę" wypowiadanym co godzinę)... więc postanowiliśmy wstąpić.

W końcu matka pozwoliła nam wrócić do naszego... hm... "hotelu". Uuuuuuuufffffffffffffff... pierwsze co zrobiłem to pójście do łazienki, by oczyścić buty z piachu. Gdy oderwały się od moich stóp, poczułem ostry zapach, który normalnego człowieka dawno by już zabił (ja się uodporniłem :P).

Niechcąc by szefostwo hotelu miało straty w liczbie personelu, zamknąłem za sobą drzwi. Wtedy to dopiero mogłem wysypywać piach z butów. Gdy już wysypałem pół plaży i uprałem skarpety, postanowiłem wziąć prysznic. Dawno tego nie robiłem... z jakieś siedem lat... znaczy myję się, ale w wannie... chodzi mi oto, że dawno nie myłem się pod prysznicem, bo go nie mam...

Bitwa o kebab

Ponieważ miałem lekkie uczucie jakbym nadal podróżował pociągiem (mimo tego, że stałem, czułem dziwne bujanie), padłem na łóżko... ocknąłem się dopiero wtedy, gdy przede mną stanął upragniony hamburger i frytki... niestety nie z McDonalda, tylko z jakiejś pobliskiej budki, ale w sumie też mogło być... chyba mogę powiedzieć, że zwykle, gdy gdzieś jedziemy to pozwalamy sobie na tony fast foodów?

Któregoś dnia mamie zachciało się pójść piechotą do Trzęsacza (jakieś 8km od Niechorza), który słynie z tego, że mają tam kawałek muru pozostały po kościele stojącym na klifie... (co za łepki... kościół na klifie budować). Pogoda zapowiadała się, co najmniej obiecująco... cały czas padało.

Idąc przez jakieś pola, lasy & łąki (cały czas chodnikiem) do tego Trzęsacza (czy jak moja matka rzekła: "Trzęsawka") nagle wdepnąłem w kałużę. Przeszył mnie dreszcz, dostałem szoku termicznego, upadłem na ziemię i zacząłem się pienić... żart... mój but miał dziurę, bo woda weszła tam, gdzie nie powinna (jak nie piasek, to woda :/). Szliśmy dalej... trafiliśmy do miasta Rewal i chwilę później, lekko wkurzeni i coraz bardziej mokrzy, znaleźliśmy przystanek PKSu. Autobus jechał prosto do Trzęsacza. Nikt nie wiedział jak daleko jeszcze. Iść dalej już się nam nie chciało, to "w takim razie poczekamy na autobus", rzucił mój rodzic i - zapewne nie zgadniecie - czekaliśmy. Z lekkim spóźnieniem bus przyjechał i weszliśmy do środka... ale tam było ciepło :). Przejechaliśmy minutę i pan kierowca powiedział, że jesteśmy na miejscu.

O_O

Metodą prób i błędów dotarliśmy przed słynną ścianę. Co ja wam tutaj będę o tym gadał, jak każdy - zapewne - nieraz widział byle jaki mur :) Co było dalej... oglądając pamiątki i inne pierdoły (figurki z Ben 10 xD) stwierdziliśmy z siostrą, że jesteśmy głodni i że z chęcią zjedlibyśmy kebaba... po drodze była nawet jakaś restauracja oferująca to danie... wracając, chcieliśmy tam wstąpić i co dziwne - wstąpiliśmy.

Wchodząc przywitała nas ropuszym uśmiechem stara ekspedientka, co to pewnie nie jednego frajera już zrobiła w balona... weszliśmy i mówimy, że chcemy kebaba. Baba znowu uśmiecha się od ucha do ucha i mówi, że nie ma i nigdy nie było... "yyy jak to? Pisze, że oferujecie kebaby" mówi mama, "To chwyt marketingowy. Mamy za to..." i tu wymienia co jest do zjedzenia... zapewne mogłyby być i dobre te dania, ale my się uparliśmy na kebab... a z tym chwytem marketingowym to nas babsko naprawdę zirytowało. Wyszliśmy w gniewie rąbiąc drzwiami i złorzecząc... chciałem powiedzieć coś do siostry, ale ta znikła mi z oczu... była dość mocno wkurzona... szła tym swoim chodem Kaczora Donalda... dodatkowo poruszała się ze znacznym przyśpieszeniem... zamiast 2km/h, szła 10km/h.

Jeśli do cudów zaliczacie przemianę wina w krew, to do cudów zaliczycie też to, że udało nam się wrócić pieszo do latarni. Musiałem zmienić ubrania, łącznie z majtami, które nosiłem już od tygodnia... "co za marnotrawstwo" mówiłem do siebie... przebrany, zmęczony, klapnąłem na łóżko i zasnąłem... obudził mnie kebab, który zdobyła moja mama... I low ju mamo... i nawet sister przestała chodzić jak Donald.

Wszystkie psy idą po kebab

Mogę powiedzieć, że to nie był pierwszy kebab podczas tego wyjazdu, a raz gdy sprawdzaliśmy menu w jakiejś budce (o dziwo były też inne "dania" niż tylko kebab), mama przeczytała: "drobiowy i z kurczaka", wtedy odezwał się sprzedawca: "z karczku, proszę pani". Jak wiadomo drób i kurczak to jest to samo :). Tyle na ten temat, przecież nie będę pisał jak zjadłem tego kebaba... więc wziąłem widelec i zacząłem nadziewać na niego...

Oprócz rozrywek typowo gastronomicznych były też inne...
Wracaliśmy sobie z miasta, gdy przypałętał się do nas pies. Wszystko było by cacy, gdyby nie to, że ten idiota (pies) rzucał się na auta i rowery, a że kręcił się obok nas, to ci rowerzyści się na nas wydzierali, czemu pozwalamy psu na takie ekscesy. Można to określić zirytowaniem się, bo kopnąłem kundla w dupsko. Następne piętnaście minut spędziłem na drzewie. Nauka latania przydała się... a kiedy pies se poszedł, to także i spadania.
Kolejną z atrakcji jest wejście na sam szczyt latarni. Oczywiście nigdzie nie wchodziłem z powodu mojej akrofobii, więc posłałem siostrę, aby porobiła parę zdjęć. Niestety przyszła po chwili i powiedziała, że cyfrówka się spieprzyła. Pieprznąłem ją w ucho za takie słownictwo. Jednak siostra miała rację, aparat się zepsuł... mimo naładowanych baterii pokazuje, że są słabe :(
Do robienia zdjęć musiały nam wystarczyć telefony komórkowe...

Któregoś dnia trafiliśmy na kiermasz taniej książki. Rzuciłem się na półki w poszukiwaniu czegoś od Pilipiuka... jednak półki nie wytrzymały zderzenia ze mną... mimo wszystko, gdy upewniłem się, że Pilipiuka nie ma, to zacząłem głośno marudzić, ale przechodząc pięćdziesiąty raz dostrzegłem "Czarownika Iwanowa". Widać ktoś musiał usłyszeć moje marudzenie... czasem się przydaje xD
Szkoda tylko, że mama nie chciała kupić mojej siostrze "Kamasutry", a mnie "Sekskretów masażu erotycznego".

Dwa dni później wkurzyłem się trochę... przeczytałem "Wyspę Tajemnic", "Czarownika...", a nawet to co sobie mama kupiła, czyli "Zmrok" (chamska parodia "zmierzchu"). Rysowanie odpadało, bo na wyjazdach nie mam weny i wtedy tylko rysuję gołe cycki

(. Y .)

Włączam więc sobie laptopa... o AVG (antywirus) pokazuje, że nie może się zaktualizować, alerty Windowsa pokazują, że AVG jest nieaktualny itd itd
Piaski czasu... przeszedłem 20 razy
Dusza wojownika... przeszedłem 25 razy
Psychonauts... przeszedłem 6 razy... przeszedłem siódmy xD
Pograłem w Devil May Cry 4, a dokładnie w tryb "krwawy pałac", ale szybko mi się znudziło :/
Gry na steamie odpadają, bo neta brak... widzę Gothica 2... na film też nie mam weny, bo by był o seksie. Pozostał emulator GameBoya. Szukałem jakiejś gry, której jeszcze nie przeszedłem. Znalazłem. A mogę powiedzieć, że obcykałem ją dopiero od A do D... ech Pokemony Gold xD

Niestety więcej nic nie mogę napisać, bo mi się nie chce... nic więcej się ciekawego nie działo, no może jeszcze była sytuacja, że dostałem miotłą po głowie od sąsiadki za to, że śpiewałem pod prysznicem satanistyczne utwory... a to było tylko "Smoke on the Water"...
A zapomniałbym... pamiątki z Niechorza, jakie sobie sprawiłem, to miniatura latarni, scyzoryk (chciałem prawdziwe Kukri... nawet było) oraz sowę zrobioną z muszli :)


(*) średniowieczne narzędzie tortur
(**) oczywiście moja rodzicielka pomyliła się... chciała powiedzieć "Niechorze", pomyślała "Chorzów" (miasto na Śląsku) i pomieszało się xD
(***) podczas pobytu na zielonej szkole kazano śpiewać nam "Na plaży", czy jak to sie tam nazywało... w każdym bądź razie po jakimś czasie zaczęło nas to wkurzać i "lekko" zmieniliśmy tekst tego utworu...
(****) na zielonej szkole nie pozwalano nam się zbliżać do wody... a zawsze chciałem się wykąpać w morzu. Podczas pobytu w Niechorzu, też nie szło się wykąpać. Z tą zimną wodą to nie był żart.


Kwiecień 2014
Przeczytałem ten tekst po kilku latach. Własnym oczom nie wierzę, że tak pokręcone rzeczy potrafiłem napisać. I jeszcze ten chaos wylewający się z każdego zdania.

10 lipca 2014

Trivium

Ale my som groźne metalowe chopy

Na sam start powiem ja wam, że wielkim fanem bandu nie jestem. Dowiedziałem się o jego istnieniu "przy okazji". Kolekcjonowałem przez parę lat Metal Hammera. Polskie wydanie znanego na świecie magazynu to bida i nyndza - skupianie się głównie na wywiadach, publicystyki za mało, niezbyt zachęcające okładki, paskudna szata graficzna, którą zmienili dopiero w 2013 roku (a pierwszy numer kupiłem w 2006!). Do tego redakcja czasem zachowuje się jak niezdecydowana stara baba (np. raz, że album Y jest fajny, a w następnym numerze: nie, jednak nie fajny). Więc raczej nie polecam. W każdym bądź razie zdarzyło się parę razy, że dodawali CD składankę szlagierów. Tak się składa, że mam jedną do teraz. Znalazły się na niej utwory bandów związanych z RoadRunner Records. Były tam m.in. "Davidian" Machine Head, "Duality" Slipgniota, "Roots" Sepultury, jeszcze coś Fear Factory, Type-O-Negative i gówna w postaci Caliban i Killswitch Engage. Było też i Trivium z kawałkiem "Pull Harder on the Strings of Your Martyr". Bardziej jednak zainteresowałem się grupą, gdy w wywiadzie bardzo ich chwalił Bruce Dickinson. Zdałem sobie jednak sprawę, że posłuchać ich mogę, ale jaj i dupy (poza paroma utworami) to mi nie urywają. Większymi fankami Matta i spółki są moja siostra i mama (!).

Ale do sedna. Trivium silnie inspiruje się innymi. Szczerze powiedziawszy to zbyt łagodnie powiedziane. To już czyste naśladownictwo. Gdy zespół zaczął odnosić sukcesy bywał brany jako support znanych zespołów, m.in. Maiden, czy Metaligi. Efekt? Na trzecim albumie zatytułowanym "The Crusade" można usłyszeć riffy jak z Metalliki, motorykę jak z Metalliki, i do tego Matta naśladującego manierę wokalną Hetfielda. Przy okazji dwóch poprzednich kompaktów ("Ember to Inferno", "Ascendacy") mimo zaliczania ich do nurtu metalcore pokazywali, że poszukują siebie. Z "krucjatą" to wrażenie szlag trafia. Tam naprawdę nie ma poszukiwania siebie. Wprawdzie album i zawarty w nim folk metal () pozwolił Trivium trafić do szerszej publiczności, ale recenzentów nie zachwycił, a fanów wkurzył.

Zaskoczeniem dla mnie okazał się następny album "Shogun", gdzie zespół znowu zaczął grać mocniej (ale bez przesady), chociaż dalej miejscami czerpali garściami z Metaliki. Z Szogunem jest jednak taki problem, że niektóre utwory mają beznadziejną budowę - po genialnym, zapadającym w pamięć riffie, nagle słyszymy kiepskie złamanie rytmu, czy pasujące jak pięść do nosa wokalizy. Ewidentny przykład - "The Calamity" po świetnym początku nie spodziewajcie się świetnego refrenu... i reszty w ogóle.

Następny album "In Waves" kontynuował ścieżkę wyznaczoną przez "Shogun". Brak wkurzających rytmołamaczy można zaliczyć na plus. Nie można też powiedzieć, że płyta nie ma jaj (patrz CormaC_CDA). Jej problemem jest jednak to, że uparcie w (prawie) każdym utworze musi mieć skoczny/melodyjny/bujający refren, który powinien zapaść w pamięć. Mi raczej z pamięci wypadło. Utwory były dla mnie tak nudne i powtarzalne, że brzmiały jak jeden. Właściwie to pamiętam intro połączone z utworem tytułowym - naprawdę świetne.

Vengeance Falls
Genialna nazwa dla albumu. Zwłaszcza, gdy się go przesłucha. Problem pierwszy: producentem był łysy z Disturbed (i tego drugiego zespołu na D, który dla ułatwienia można nazwać Disturbed 2). Albo koleś miał ZBYT duży wpływ w powstawanie Vengeance Falls, albo chłopaki się znowu zapatrzyły, jak to było wcześniej z "The Crusade". I z problemu numer jeden przechodzimy bezpośrednio do problemu numer dwa: VF brzmi jak Disturbed.

Nie mam nic do Disturbed, parę utworów nawet mi się podoba, ale nie odczuwam jakiegoś wielkiego parcia na ten zespół. Ważne jest, że to jedna z tych grup, która się sprzedaje. Nie dziwię się. VF zostało nagrane pod dyktando RoadRunner Records i "zdistrbdowane", żeby też się sprzedał. Ogółem z RRR jest ostatnimi czasy pewien problem. Z wytwórni odeszło parę zespołów, które związane z nią były przez długie lata (m.in. Machine Head, Fear Factory, Soulfly, DevilDriver). Max Cavalera powiedział w wywiadzie, że pracują tam teraz ludzie bez pasji, szukający kolejnych zespolików jak Nickelback, żeby tylko na nich zarobić. Pytaniem pozostaje dlaczego Matt i spółka się nie buntują i nie nagrywają jak chcą? Oto dwa powody, które nasuwają mi się na myśl:
1. Tworzą fillery pod dyktando, aby wypełnić cel cyrografu i tym sposobem zmienić wytwórnię;
2. Tworzą fillery pod dyktando bo tak im się podoba. Nie muszą się wysilać z wymyślaniem materiału. Potem se ograją te utworki na koncertach i portfele zasilone.

Starałem się przesłuchać edycję deluxe Vengeance Falls na youtube. Nie podołałem. Do końca miałem nadzieję na usłyszenie tego Trivium, kiedy byli sobą (pierwsze dwie płyty). Wlepiam też grupie minusa za puszczanie ściemy - po opublikowaniu drugiego singla, który też dupy nie urwał, ktoś zapytał na fb czy będą jakieś utwory przypominające te z Ascendacy. Basista Paolo odpisał, że będą. O ile dobrze pamiętam to potem jeszcze padały teksty, że będą rzeczy jak na drugim albumie. Do końca miałem nadzieję na dobrą płytę. W końcu "Locust" Machine Head też nie nastrajał optymistycznie na ich ostatni kompakt. Jednak srogo się zawiodłem i po raz kolejny dowiedziałem się, że nadzieja matką głupich.

Jedno wiem na pewno: na następną produkcję Trivium nie czekam.

-Słuchaliśmy z kolegami mocnej muzyki
-Np. czego?
-No... Trivium.

Hłe hłe hłe ;P Śmiechłem.