19 lipca 2016

[RECENZJA] Fallout: New Vegas (PC)


Mógłbym zacząć, że "wojna się nigdy nie zmienia", ale to będzie zbyt banalne.
New Vegas... jedyny trójwymiarowy Fallout, który mnie interesował, bo zajął się nim Obsidian, czyli ludzie odpowiedzialni kiedyś za pierwsze dwie części (a to chyba wystarczająca rekomendacja). Mimo premiery czwartej części postanowiłem zrobić na złość Bethesdzie (w sumie nie wiem po co to piszę, skoro zespół Todda Howarda ma mnie - randomowego usera - w dupie) i w końcu kupiłem NV Ultimate Edition, bo wreszcie był naprawdę tanio na Steamach, przez co nie ucierpiał mój portfel.
Dobra dosyć wstępów, czas na konkrety.

Każdy Fallout gdzieś się zaczyna (zwykle w Kryptach) i Nowe Vegas nie stanowi wyjątku. Tą część rozpoczniemy w płytkim grobie. Poniekąd. Naszego Kuriera od przesyłek specjalnych odkopał robot Victor, a dziurę we łbie załatał doktor Mitchell. U niego na chacie rozpoczniemy rozgrywkę rozmową, w której to ustalimy se wygląd, rozdzielimy punkty S.P.E.C.I.A.L., dodamy jakieś perki, dostaniemy Pip-Boya i po tym ruszamy w świat. Tym razem nie szukamy ważnejczęścidojakiegośustrojstwa/ojca/syna, a tego skurczysyna z głosem Chandlera z "Przyjaciół", co to śmiał nam zabrać cenną paczkę i strzelić w makówkę.

Do New Vegas można podejść na kilka sposobów (chociaż szkoda, że nie w tak rozwiniętym stopniu jak w "dwójce"). Nic nie stoi na przeszkodzie by przejść grę po cichu, czy po głośnemu. Sam celowałem w build, dzięki któremu potrafiłem przegadywać i przekupywać, ale też strzelić w razie czego. Rzadko miewałem do czynienia z hybrydami RPG z FPS, dlatego podobało mi się, że z każdym lewlem zwiększała się moja skuteczność i celność. No bo na przykład na początku musiałem uciekać przed dużymi Radskorpionami, a później potrafiłem powalić Deathclawa bez mrygnięcia okami. A jeszcze jest system V.A.T.S. z dokładnym przycelowywaniem w części ciała wroga. Można se nim pomagać od czasu do czasu, albo przypomnieć sobie stare czasy i używać do walki turowej.


Damn. Nie zabrałem kąpielówek +10 do odporności na radioaktywność

New Vegas może zastępować w sposób wirtualny te całe szkoły przetrwania. Broń i zbroję trza co jakiś czas naprawiać, amunicja w naszej ulubienej pukawce może się skończyć... do tego czasami można oberwać po kończynie, co skończy się zmniejszoną celnością w przypadku rąk, albo powolnym ciągnięciem kulasów po nadepnięciu na jakąś minę (ofkors działa to też w drugą stronę i sporo frajdy daje oglądanie efektów, gdy okaleczymy wroga). Nie zapominajmy o miejscówkach, kaj można się nałykać promieniowania! Na szczęście z pomocą w przetrwaniu przyjdzie eksploracja i crafting. Przy stołach można z zebranych śmieci dorabiać amunicję - ze kilka rodzajów nawet (np. penetrujące i jeszcze jakieś inne), ładować ogniwa do broniów energetyków, przerabiać skóry na lepsze wyroby garbarskie (i potem sprzedać), a przy ogniskach można robić jakieś żarło i napitki. Chociaż warto uważać z napitkami i innymi używkami, bo się można uzależnić i dostać minusy do statystyk. Zapomniałbym wspomnieć, że w broniach można instalować dodatkowe modyfikacyje, co to mogą zwiększyć pojemność magazynka, czy inną szybkostrzelność.

New Vegas to też klimat bliższy dwóm pierwszym częściom, bo pustynia Mojave jest bliżej Kalifornii niż Waszyngtonu. Tak więc spotkamy tukej żołnierzy NCR parę nawiązań do "dwójki", a gdzieś tam nawet spotkamy Marcusa, który był towarzyszem Czołsen Łana! Obsidianowi udało się nawet przemycić parę rzeczy fabularnych z Van Burena, który przecież miał być Falloutem 3!
Wróćmy jednak do terytorium działań. Pustynia Mojave w stanie Nevada, mimo że jest dosyć pustynna ma mnóstwo miejscówek, które chciało mi się zwiedzać. Da się obaczyć słynną tamę Hoovera, masę jaskiń, parę wsi, opuszczone Vaulty, czy inne liczne pozostałości po cywilizacji. Każde miejsce ma też swój lore... nawet taki - jak się może wydawać - pusty motel na zadupiu, czy farma z umierającymi z głodu Brahminami. Nad wszystkim zaś góruje tytułowe miasto, zbudowane na gruzach Las Vegas, gdzie dalej króluje hazard... a pokazów sztuczek magicznych już ni ma : (.
W każdym razie gracz, jeśli chce, może sobie w kasynach zagrać w ruletkę, blackjacka, czy na automatach. Jeśli komuś mało, to może jeszcze pograć w grę karcianą Karawana. Znajdzie się masa chętnych NPCów do gry, tylko trzeba kolekcjonować karty, z których potem złożymy talię. Próbowałem zagrać parę partyjek, ale nie umiałem załapać rytmu... albo zasady są za trudne na moją głupotę.


Bydzie padać. Bandziory nisko latają.

New Vegas dorobił się też paru DLC, w tym cztery fabularne, które są nawet dosyć obszerne i połączone ze sobą w pewien sposób. Rzeknę se, że to bardziej expansion packi jak za dawnych czasów niż pierdołki w stylu zbroi dla kunia.

Lećmy po kolei. "Dead Money" - gdzieś żem wyczytał, że wielu uważa go za najgorszy dodatek. Niesłusznie bo klimat jest tak gęsty, że można go nożem ciąć. Zaczyna się od tego, że Kurier budzi się bez swoich gratów z wybuchającą obrożą na szyi, a jakiś dziad każe mu sobie pomóc z włamaniem do skarbca kasyna Sierra Madre. A jak nie, to bum. Okolice wspomnianego kasyna są równie obiecujące. Wszystko w ruinie, wszędzie pułapki, ciemne niebo, a niekiedy rdzawa i trująca mgła. Do tego snujący się po ulicach "mieszkańcy", których zabić da się tylko przez odcięcie jakiejkolwiek kończyny. Klamrą spinającą całość są szumy, zgrzyty i trzaski składające się na dark ambient przygrywający w głośnikach.

Kolejny dodatek to "Honest Hearts". Zdecydowanie przyjemniejszy klimatycznie niż poprzednik. Kurier ochotniczo wyrusza z karawaną do bardzo oddalonego kanionu, zwanego Syjonem. Po dotarciu wszyscy towarzysze zarabiają po kulce, a nasz bohater zostaje wmanewrowany w pomoc plemionom. Tak, plemionom, bo wskutek odcięcia od większej cywilizacji, ludzie trochę się zacofali i wyodrębnili swój język oraz wierzenia.
Osobiście ten dodatek podobał mi się najmniej. Można w nim zdobyć fajny sprzęt i pooglądać widoky, teren zachęca do eksploracji, ale nie jest zbyt rozległy i fabuła nie dawała mi jakiejś frajdy.

Trzecie DLC zwane "Old World Blues" ma kolejny nieliniowy teren do zwiedzania, obfituje w dużo sprzętu energetycznego i sporo baaaaardzo czarnego humoru. Czemu? Głównymi NPCami jest grupa profesorów, a raczej ich mózgi pozamykane w maszynkach, pozwalających na dalszą egzystencję. W naszej bazie wypadowej znajdziemy jeszcze urządzenia domowe z własnymi osobowościami - np. toster z chęcią masowego mordu. A fabuła zaś toczy się wokół znalezienia mózgu Kuriera, bo profesory mu go wycięły i zastąpiły elektrycznymi ustrojstwami (jeszcze też kręgosłup i serce, co daje parę profitów).

Ostatni dodatek "Lonesome Road", jest chyba najbardziej liniowy i strzelankowy... a przy tym trochę filozoficzny. W Rozpadlinie pomiędzy naszym Kurierem staje inny kurier. Ulises się nazywa i swoim głębokim głosem prowadzi monologi jaki to ty jesteś zły i niedobry. I wkręca mnóstwo myślicielskich zdań. Mnie się podobuje najbardziej.


Mieszkałbym

New Vegas to też towarzysze, których można zabrać ze sobą w podróż. Nie jacyś najemnicy z koziej dupy, a takie persony jak eks-żołnierz z trudną przeszłością, Danny Trejo jako ghul Raul, czy robot ED-E. Do miejsc z dodatków nie będzie można nikogo ze sobą zabrać, ale dostaniemy często kogoś do towarzystwa (tylko w "Old World Blues" gracz będzie sam). Najbardziej zapamiętałem pokręconą trójcę z "Dead Money" - żeby nie psuć niespodzianki, zagrajcie sami.

New Vegas posiada naprawdę niezłą obsadę. Wspomniani wcześniej Matthew Perry (Chandler) i Danny Trejo (Maczeta) to nie żart. Obsidian zebrał całkiem niezłą obsadę. Oprócz tej dwójki usłyszymy takich speców jak: Yuri Lowenthal (Princu z Piasków), Robin Atkin Downes (Princu z Duszy), Liam O'Brien, Steve Blum, a w roli narratora oczywiście Ron Perlman.

Nie tylko voice acting, a całe udźwiękowienie stoi na wysokim poziomie. Inon Zur tworząc mjuzik darował sobie przesadne orkiestracje i tym razem postawił na ambient z lekkimi pociągnięciami smyczków. W paru miejscach udało się nawet wykorzystać tracki Marka Morgana z Fallout 1 i 2! Chcecie ponownie poczuć ciary od "Desert Wind"? Proszem bardzo.

A jak się znudzi taka muzyka to można włączyć w Pip-Boyu jedną ze stacyji radyjowej i posłuchać swingu, country i bluesa z lat 40tych-50tych. Sam się sobie dziwiłem, że parę utworów wpadło mi w ucho, a to nie moje klimaty (polecam "Big Iron" Marty'ego Robbinsa).

New Vegas graficznie się odrobinę zestarzał. Cieszy zmiana zielonkawego filtra na żółtawy, bo gra lepiej z nim wygląda w moich opuchniętych oczach (inny klimat po prostu, no), ale jak komuś przeszkadza grafika, to nic nie stoi na przeszkodzie by zainstalować mody. Jak nie przeszkadza, to i tak trzeba bo Obsidian nie za bardzo dał radę używać narzędzi Bethesdy... (sama Bugthesda nie potrafi) no i gra jest mocno zabugowana, niestety. Wielu ludzi skarży się na psujące sejwy, gdy włączony jest autozapis; na loading w nieskończoność; na MNÓSTWO crashy; a mnie na szczęście nie spotkał problem z sejwami, ale miałem dziwnego freeza i grę dało się wyłączyć tylko trzema królami. Bez myszy, bo nie chciała działać.
Taka to ode mnie mała przestroga i rada, żeby zainstalować mody poprawiające stabilność. Swoją drogą do czego to teraz dochodzi, że fani muszą poprawiać gry...

New Vegas w mych końcowych słowach i w mojej opinii to produkt zdecydowanie lepszy niż Fallout 3 i 4. Nie umiem tego określić, ale to zdecydowanie klimat jest dla mnie przystępniejszy. Cieszyło mnie to, że produkcja oferuje wybór w jaki sposób przejdziemy grę i za to jak gramy często jesteśmy wynagradzani. Jako fana starszych części, NV potrafił naprawdę wciągnąć jak cholera. Miałem z pierdyliard crashy, a grałem dalej. Gdy skończyłem rozgrywkę jednego dnia, rozmyślałem co zrobię następnego. Zwiedziłem wszystkie lokacje, poznałem ich ukryty lore. Z pewnością siebie zabijałem tandetnym nożykiem Death Clawy - dla zaliczenia wyzwania. Naprawdę coś jest magicznego w post-apo według Obsidian Entertainment. I na pewno kiedyś wrócę do Nowego Vegas by przejść fabułę dla innych frakcji, albo po wybuchowemu, albo po cichu, albo tylko po to by nauczyć się karawany.
Ja tam polecam.