30 października 2013

[RECENZJA] Rochard (PC)


Praca astro-górnika jest w miarę łatwa... (chyba... nie wiem, przecież takiej pracy nie ma... jeszcze) a do tego obfituje w liczne przygody... John Rochard jest właśnie astro-górnikiem. Nie jakimś tam wysportowanym komandosem, nie wygląda nawet cool - taki facet po pięćdziesiątce z wąsem i brzucholem, ale zapamiętajcie: "skała jest twarda. John Rochard jest twardszy" i nie można gościa nie lubić.

PIERWSZY ŚRÓDTYTUŁ :>
Mamy do czynienia z tytułem indie. Przy tworzeniu gry siedziało naprawdę kilka osób. Ich dzieło jest wprawdzie skromne, ale bardzo dobre. "Rochard" to połączenie platformera z shooterem, miejscami przypominał mi "Capsized" (który też jest dobrą grą, tak swoją drogą), ale tam rozgrywka skupiała się głównie na przetrwaniu i rozwałce na niezbyt gościnnej planecie. W Ryszardzie skupiamy się na pokonywaniu ścieżek zdrowia i rozwiązywaniu zagadek, a walka z wrogami jest tylko po to by na chwilę rozluźnić palce i szare komórki. No dobrze, dobrze nie ma tutaj fragmentów, w których idzie sobie połamać palce. Za pomocą myszki i klawiatury gra się bardzo dobrze, wprawdzie czasem przydawała się szuterowa precyzja gryzonia, ale większych powodów do narzekania nie miałem... jedynie do teraz nie potrafię sobie wyobrazić grania padem (a produkcja debiutowała na Playstation 3).


Ciekawe czy też kiedyś będę miał taki kominek

OPOWIEŚĆ I GRAFIKA
Na początek zwykle pisałem co nieco o fabule. Tym razem było inaczej. Chyba muszę mieć zły dzień, czy cuś... w każdym bądź razie, jak się już pewnie domyśliliście drodzy czytacze, mamy bliżej nieokreśloną przyszłość. Pewnego dnia nasz główny bohater w głębi asteroidy odkrywa starożytną strukturę. Rutynę kolejnego dnia przerywa nagły atak astro-piratów. Rochard domyśla się, że ów struktura przyciągnęła kłopoty. Tak więc nie pozostaje mu nic innego jak zakasać rękawy i dowiedzieć się o całej sytuacji czegoś więcej.

Opowieść przypomina science-fiction z klimatem lat osiemdziesiątych... Serio! Styl graficzny i animacja przypomina produkcje animowane z tamtych lat. Grafika owszem nie zaskakuje artyzmem, jak to bywa w grach indie (patrz: "Limbo", czy wcześniej wspomniany "Capsized"), ale jest całkiem miła dla oka i w oczy nie kuje. Ganiamy głównie po obiektach należących do firmy Skyrig (której pracownikiem jest Rochard). Jednak nie można się nudzić, gdyż lokacje są zróżnicowane, raz zaskakują kolorystyką i mnogością elementów (np. fragment w kasynie), a innym razem StarŁorsową sterylnością. Tworząc swój tytuł ekipa z Recoil Games skorzystała z dobrodziejstw silnika Unity, który ma proste w obsłudze narzędzia. Od siebie dodam, że gra ma niskie wymagania i w maksymalnej rozdzielczości mojego laptopa było płynnie i komfortowo. Jedynie w paru miejscach przycinało, ale zbyłem to machnięciem ręki, przypadkiem zabijając muchę.


Zejć mi z droki, bo cie szczele.

BLAH, BLAH, BLAH, JOHN...
Muzyka skomponowana została przez Markusa Kaarlonena (pseudonim "Captain"), klawiszowca Poets of the Fall. Zespół nawet nagrał utwór "Grinder's Blues" z myślą o grze. Utwory przygrywające w tle to natomiast elektronika jakby żywcem wyrwana z jakiejś produkcji filmowej... z lat osiemdziesiątych. Grze dodaje klimatu i pasuje jak ulał, ale nie jest to coś co bym sobie puszczał w niedzielne nudne popołudnie.

Dubbing za to może się podobać. Nie bez powodu można powiedzieć, że Jan Ryszard jest twardszy niż skała, w końcu głos podkłada za niego ten od stalowych jaj, czyli Duke Nukem alias Jon St. John. Docinki, marudzenie i ciągła ironia w głosie Rocharda potrafi wywołać lekki uśmiech na twarzy i jak wspominałem na wstępie, nie da się gościa nie lubić. Jego postać błyszczy się niczym oczy mojego psa, gdy dostaje jeść.

Postacie poboczne, mimo mniejszego udziału w historii, też da się słuchać, czego niestety nie można powiedzieć o towarzyszącej Rochardowi, nijakiej (badum-tss) Skyler. Komunikuje się z naszym bohaterem głównie w celu przekazania mu informacji… niestety słuchamy ją często, a swoim głosem to raczej może odstraszać dziki… naprawdę wykręcanie sutków jest dużo przyjemniejsze (a co ciekawe Skyler dubbinguje Lani Minella, którą można było usłyszeć m.in. za Ivy w "Soul Calibur"). Na szczęście ukojeniem dla zmysłu słuchu był głos mojej dziewczyny… uff…

HERE COMES A NUGGET FOR YOU!
No i teraz warto wspomnieć o tym co najważniejsze - gameplayu. John wyposażony jest w G-Lifter... inni recenzenci porównują go zwykle do Gravity Gun z Half-Life'a 2. I faktycznie to pasujące porównanie. Urządzeniem tym można przyciągać do siebie przedmioty, manipulować obiektami, ma także wbudowaną latarkę i komunikator. Po ulepszeniach G-Lifter staje się do tego narzędziem do siania spustoszenia. Jeden upgrade pozwoli na strzelanie, inny doda wyrzutnię granatów, czy bomb samoprzylepnych.

Fajnym ficzerem jest możliwość włączania niskiej grawitacji w dowolnym momencie. Pozwala to Rochardowi podnosić ciężkie kontenery, wyżej i dalej skakać, a nawet zrobić kontener jumpa (zagracie/zobaczycie na youtube - zrozumiecie). Najfajniejszy jest jednak G-Swing. Gdy już zdobędziemy upgrade, w niektórych miejscach będziemy mogli pobujać się niczym Tażan (a John raz nawet wyda z siebie charakterystyczny okrzyk).


I tutaj mamy zabawę w Tarzana... serio!

DOBRZE UPIECZONY INDYK
Produkcja jakoś specjalnie trudna nie jest, nie zalicza się tutaj pierdyliarda zgonów jak w Limbo z powodu nieuwagi. Głównie ginie się podczas naporu wrogiego ognia, albo gdy źle postawi się krok, ale to tylko w skrajnych przypadkach. Po zgonie odradzamy się w checkpoincie, które ulokowano gęsto.

Minusem gry (oprócz postaci Skyler) jest jej krótkość - wystarcza na jakieś 5-6 godzin. Wychodzi też niestety na to, że gra jest na raz... powstało za to w miarę tanie DLC, które może dodać jeszcze z półtorej godziny zabawy. Dodatek zatytułowany "Hard Times" zawiera cztery trudne wyzwania (bo gracze marudzili, że "Rochard" jest zbyt łatwy). I faktycznie jest trudno, dopiero tutaj można sobie przyprażyć czaszkę i połamać palce. Za to w nagrodę za przejście każdego wyzwania zdobywa się osiągnięcie Steam.

Jak już zauważyliście, prawie w ogóle nie narzekałem w tym tekście. Cóż mam poradzić skoro jestem "Rochardem" oczarowany jak orzeszkami ziemnymi w panierce? Nawet polskie tłumaczenie nie wkurza, jest raczej luźne i podobać się mogą pewne mrugnięcia okiem. To produkcja dająca sporo frajdy, prosta, niefrustrująca i w miarę tania. Widziałem nawet gdzieś wydanie pudełkowe, a i gra wylądowała jako pełniak w CD-Action. Moim zdaniem warto. Ja teraz czekam na kolejną produkcję finów z Recoil Games i coś mi mówi (patrzę po zakończeniu), że to będzie "Rochard 2".

+ przyjemna grafika
+ przyjemnie się hopsa
+ przyjemnie się strzela
+ John Rochard

- Skyler Hanson
- krótka i na raz
- zakończenie jednak mogło być lepsze

Ocena:
5/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz